O wielokulturowości w Wietlinie

Wspomnienia państwa Nazarów 

Wietlin w czasie wojny • Podręcznikowych słów kilka

Założony w 1387 r. Wietlin jest wsią położoną na prawym brzegu Sanu, 10 kilometrów na wschód od Jarosławia. Wybuch II wojny światowej był początkiem nowego, tragicznego rozdziału w jego historii. Od 3 września mieszkańcy Wietlina byli świadkami bombardowań przebiegającej nieopodal linii kolejowej Jarosław - Rawa Ruska, zaś pierwsze oddziały niemieckie pojawiły się tutaj już 11 września 1939 r. Pod koniec września na tereny Zasania wkroczyła Armia Czerwona. Zgodnie z postanowieniami sowiecko - niemieckiego Układu o przyjaźni i granicach z 28 września 1939 r., Wietlin znalazł się pod okupacją sowiecką.

10 lutego 1940 r. rejon Laszek doświadczył pierwszej zmasowanej akcji represyjnej ze strony Sowietów. Doszło wówczas do deportacji kilkudziesięciu polskich chłopskich rodzin, które w okresie międzywojennym osiedliły się w tym regionie.

W latach 1942 - 1943 Niemcy wymordowali w obozach w Bełżcu i w Pełkiniach blisko 80 Żydów, którzy przed wojną zamieszkiwali tę miejscowość. Nawiązując do starożytnej zasady „divide et impera” (dziel i rządź), niemiecki okupant ferował ludność ukraińską, której przedstawiciele obsadzili najważniejsze urzędy w gminie. Powszechnym zjawiskiem były wywózki na roboty do Niemiec.

Zakończenie działań wojennych nie oznaczało bynajmniej końca cierpień miejscowej ludności. Na Zasaniu rozgorzał konflikt polsko - ukraiński, który trwał do lata 1947 r., kiedy to komunistyczne władze przeprowadziły akcję „Wisła”. W jej trakcie do zachodniej i północnej Polski wysiedlono 439 mieszkańców Wietlina. Niespełna półtora roku wcześniej (wrzesień 1945 – maj 1946 r.), w ramach tzw. wymiany ludności (układ z Ukraińską Socjalistyczną Republiką Sowiecką z 9 września 1944 r.), na sowiecką Ukrainę wywieziono 1127 ukraińskich mieszkańców Wietlina.*

O przedwojennym życiu w Wietlinie

Przed wojną w Wietlinie żyło 16 rodzin polskich, reszta, tak jak my, to były rodziny ukraińskie, które zdecydowanie przeważały. Mimo różnic kulturowych i religijnych istniała zgoda miedzy ludźmi. Wyjeżdżający do Stanów Zjednoczonych czy Kanady Ukraińcy sprzedawali domy, osiedla, place, które odkupywali od nich Polacy. Możemy zastanawiać się, jak przeprowadzali transakcje i jak porozumiewali się podczas kupna czy sprzedaży swoich dóbr materialnych. Otóż wszyscy mówili tutaj dwoma językami, dzięki czemu pozostawali w dobrych relacjach przez długie lata.

Co do świąt, wiadomo, że nie były obfite, tak jak w dzisiejszych czasach. Święta rzymskokatolickie wypadały wcześniej, więc Polacy zapraszali Ukraińców na swoją Wigilię. Do kościoła rzymokatolicy jeździli aż do Laszek, chyba że było bardzo zimno, to wówczas chodzili do miejscowej cerkwi, gdzie nabożeństwa odprawiane były po ukraińsku. 6 stycznia grekokatolicy odwdzięczali się swoim polskim sąsiadom, zapraszając ich tym razem na ukraińskie święta. Tym sposobem świętowano niemal cały miesiąc.

Dla grekokatolików jednym z najważniejszych świąt był i jest Jordan - Święto Wody. Wówczas z grubej na ok. 40 cm lodowej płyty mężczyźni wycinali krzyż grekokatolicki. Ze względu na sroższe zimy wystarczyło postawić taki lodowy krzyż i oblać go parę razy wodą, żeby bardziej zamarzł. Następnie, na uczczenie święta, szła uroczysta procesja wraz z orkiestrą. Śpiewał przy tym wiejski chór, a znakiem rozpoznawczym były puszczane do nieba gołębie. Ludzi razem było około 2 tysiące. Zabierano ze sobą poświęconą wodę, którą potem wypijano i kropiono dom, aby odgonić czyhające zło.

Inaczej niż dziś obchodzono również Niedzielę Palmową. Teraz kupuje się gotowe palmy do poświęcenia. Kiedyś dzieci chodziły ścinać bazie, a czas umilały sobie śpiewem. Wyglądało to bardzo uroczyście. Bazie wiązały w wiązki i przynosiły pod kościołową dzwonnicę. W Niedzielę Palmową ksiądz je poświęcał i każdy z parafian brał sobie jedną na pamiątkę. Wyganiano też nimi krowy.

Pogrzeby również miały nieco inny charakter, choć w tej kwestii wiele starych zwyczajów do dziś pozostało bez zmian. Ksiądz, jeśli został zaproszony przez domowników, odprawiał nad nieboszczykiem nabożeństwo pogrzebowe w domu, w którego trakcie odśpiewywał modlitwę pogrzebową. Zamkniętą trumnę stawiano na dwóch stołkach przed domem i czytano Ewangelię. W drodze do cerkwi robiono przystanki, np. przed kapliczkami i krzyżami oraz modlono się za zmarłego. W cerkwi odbywało się nabożeństwo, na którego koniec śpiewano pieśń, całowano krzyż i dotykano trumny na znak pożegnania. I Polacy i Ukraińcy chowani byli w jednej miejscowości, na jednym cmentarzu. Różnica polegała na tym, że księdza grekokatolickiego zastępował rzymskokatolicki i modlono się w drugim języku, co akuratnie nie stanowiło żadnej bariery.

O Żydach w Wietlinie niestety wiemy bardzo mało. Pozostały tylko strzępki informacji z opowiadań starszych. W 1929 r. jeden z Żydów mieszkających w Wietlinie wyjechał do Izraela. Był wtedy kawalerem. Szczęśliwie udało mu się uniknąć wojny. Dopiero 4 lata temu przejechało tu jego dwóch synów, którzy szukali starej posiadłości ojca, licząc na duży majątek.

We wsi istniała nawet bożnica. Niestety została zburzona podczas wojny. Rabina przywożono do niej co sobotę. Oczywiście płacił on za transport. 

Żydzi nie pracowali na roli. Zajmowali się głównie handlem i trzymali się swoich stałych cen. W żydowskim sklepie można było wszystko kupić i wszystko sprzedać. Cukierki, zboże, groch. Można się było ubrać od stóp do głów. Mieli kapelusze, krawaty, koszule, co kto chciał. Nie bali się dawać rzeczy „na zeszyt”. Dobrze znali ludzi i wystarczyło, że zapisali nazwisko, a jeśli ktoś się nie wywiązał z zapłaty, to zajmowali mu majątek. Taką sytuację miał dawno temu miejscowy kowal, grekokatolik, bardzo dobry w swoim fachu. Założył karczmę, a że jego synowie lubili sobie wypić, to nie nadzorowali dobrze majątku. Gdyby jeden z nich się nie ożenił i gdyby synowa kowala nie spłaciła im długów, to karczmę zajęliby Żydzi, którzy mieli dobrych prokuratorów i adwokatów. 

Żydzi często chodzili na spacery w sobotę - wtedy to przypadało ich święto szabat. Kiedyś młody, żydowski kawaler szedł i palił papierosa. Gdy zobaczył nadchodzącego z naprzeciwka rabina, schował go za siebie. Duchowny wszystko zauważył, złapał młodzieńca za rękę i powiedział: „Czemu to przede mną chowasz? Bóg i tak Cię widział”. 

Ludzie wspólnie nie obchodzili żydowskich świąt. Żydzi obchodzili je sami w swoim zakresie, nawet podczas ślubów nie wpuszczali obcych do swojej bożnicy.

Natalia Zygmunt

Drukuj