Z opowieści dziadka Stasia i babci Stasi...

czyli minimalny kryzys sytuacji, upadek osobowości i wszelkich zasad moralnych!

Przecież życie nie jest usłane różami, a Żydówki w Bystrowicach to już w zupełności.

Jakiś czwartek, jakiś wtorek… Dziecko drogie, skąd ja mam pamiętać, kiedy dokładnie to było? – mówi dziadek Staś. Cóż, 78 lat to nie byle co, ale pamięć i upór jak u osiemnastolatka. Pytam się więc dziadka, czy wie coś o Żydach na naszych terenach, a jemu historyjki lecą jak z rękawa!

„Pamiętam, jak w Bystrowicach był taki Pan X, jaki to był porywczy człowiek. Jak się zakochał, to na amen, a jak bił, to zęby leciały. Nikt go nie lubił, taki wredny chłop to był. Mniejsza o to. W Bystrowicach było kilka żydowskich domków i kilka rodzin. Mili ludzie byli, uczynni. Zawsze czyści, pole obrobione na czas, wszystko zasadzone, a i grosz jakiś tam mieli. Dzieci się zawsze kłaniały na ulicy. Jak ktoś poprosił to i koniem taki stary Żyd pojechał coś zrobić i zawsze mówił: „A tam, Panie odrobisz tym samym”. Był tam taki jeden, który był niedobry, ale szybko go tam bystrowczaki poprzestawiali i cicho siedział. Nie myśl sobie, że byli sami Żydzi, bo i Żydówki były. Ładne, czarne takie. Włosy gęste, brwi krzaczaste. Tylko ponoć gotować nie umiały, to się nikt nie brał, bo chłop zjeść musi. Ale to młode było, to wszystkiego matki pouczyły jeszcze. No i była taka jedna, jak miała na imię za nic sobie nie przypomnę. Niedobór lecytyny na Dzień Dziadka, to masz efekty. Grzeczna dziewczynka, uczynna, to więc Pan X zalatywał do niej. Ona nie chciała, bo opinie o nim nieprzychylne chodziły, a on dalej swoje. Mówiłem, że uparciuch był, chciał dziewczynę i wszystko robił, żeby ją mieć. A ona: „Nie, nie, nie!” - no to się doigrała. Pan X nie mógł się pogodzić z tym, że ktoś mu odmówił, więc zaczatował się w drzewach, gdy ona szła po drewno pod piec. Nie było jej z 5 godzin, to się rodzice zdenerwowali i zaczęli szukać. Cała wioska szukała, bo to rodzina uczynna, niczym nie zawiniła. Nie było jej nigdzie, a ten nieudacznik sobie chodził i nie szukał, coś to podejrzane było. No i nie ma, nie ma. Jechałem do Jarosławia do ciotki i jechał ze mną taki M. i on mi mówi, że ta dziewka się znalazła, ale co, jak zabita! Jak na tamte czasy to było straszne. Wyobraź sobie, że ten głupi biednej dziewczynie nogi poucinał kosą i w stogu siana ją zostawił, a że to roztopy były, wiesz tam nad rzeką, to jak podmyła woda, to ją z rzeką niosło. Jak ja to usłyszał, to taka nerwa mnie wzięła, bo gdzież to tak dziecko niewinne zabić?! Matka z tej rozpaczy, to z baby takie chuchro się zrobiło. Ojciec nad tę rzekę chodził, a pacana (Pana X) nie było. Wszyscy jego podejrzewali, bo on miał, jak to się mówi, motywy. Zabił ją, jak się okazało, bo mu buzi dać nie chciała i go po pysku zdzierżyła koszykiem. Siedzieć nie poszedł, bo ojciec jego pieniądze miał. 

Nie wiadomo, czy tym Żydom to lepiej było takimi złymi być czy dobrymi, jak widzisz dziecko co się działo. Ta my gorsi od nich czasem byli. Z babcią sobie pogadaj. Ona Ci tam powie, co w Pruchniku robił jeden i na Węgierce, bo ona jest młodsza, to i lepsza!”.

Babcia zapytana o to, czy miała styczność z Żydami mówi, że tylko w opowieściach wujka Michała i babci Maryni.

„U nas na Węgierce byli, byli. Co prawda mało i na krótko, no ale strasznie biedni ludzie to byli. Może w twoich latach byłam, może trochę młodsza, jak siedziała taka rodzina w stodole na dole u wujka Michała. Ciotka Gienka dzieciom mleko dawała i kaszę z ogórkami nosiła codziennie. Pamiętam, że nie mogłam się bawić z nimi, a tam były takie dziewczynki. Tato im jakąś drewnianą zabawkę zaniósł wieczorem, a ci starzy Żydzi to gdzieś nie mogli przestać dziękować, że wujek ich chowa. Rano wstają, a tam ani starych ani dzieci, tylko ta zabawka i miski z kaszą. Wujek koniem jeździł, szukał, ale już nie znalazł. Uciec nie uciekli, bo im dobrze było, więc pewnie ich ktoś porwał czy co. Zresztą, w tamtych czasach to dziwne rzeczy się działy. Na słupach wieszali takie, jak wy to teraz mówicie, co się za chłopami uganiają, a koleżanek nie mają. Konie dębem stawały w jakimś miejscu, to już przeklęte było, a gdzie teraz ktoś w takie coś wierzy. Staszek mi mówił, i ja sama pamiętam, tego Żydka, co w Pruchniku, tam blisko, gdzie cmentarz, robił domy drewniane i sprzedawał. Miał taki wielki zeszyt i jak ktoś przyszedł, to dał tam z milion złotych, a reszta to na raty. Ile mu ludzie nie oddali tych pieniędzy, a on taki zadowolony był, że mu domy idą. Ludzie oddawać „skąpym Żydom” nie chcieli. Wozem podjeżdżali, dom składali i jazda na wioskę. 

Ja tam Żydów miło wspominam, tylko ja tam nie wiem czemu oni te baki noszą. Bez nich by lepsi byli. Dziadek ani baków ani brody nie miał i widzisz jaką ma żonę, a oni to by sobie lepiej kozią bródkę zapuścili, bo to teraz ci młodzi tak chodzą, to modne teraz, prawda dziecko?”.

 

Aleksandra Cynk

Drukuj