Dawne pogrzeby

Narodziny dziecka, wesele czy pogrzeb to wydarzenia, które wzbudzały różne emocje wśród mieszkańców wsi. Towarzyszyły im czynności i zabiegi, nadzorowane przez wyspecjalizowanych w tej dziedzinie mieszkańców lub najstarszych członków rodziny. Szczególnie pilnowano zwyczajów i obrzędów pogrzebowych.

Śmierć często gościła w naszej wiosce, ponieważ nie było tylu lekarzy ani lekarstw. Pewnie dlatego byliśmy z nią bardziej oswojeni. Nikt nie bał się o niej mówić i przygotowywać do jej nadejścia.

Pamiętam jak moja mama, która przeżyła 94 lata, już mając siedemdziesiąt lat przygotowywała się do śmierci. Kupiła materiał, z którego krawcowa uszyła jej sukienkę. Zakupiła także bieliznę i buty. Wybrała chustkę na głowę i to wszystko schowała do szafy. Mnie poinformowała, że to jest strój do trumny. Strój przeleżał 10 lat i mama musiała go wymienić na nowszy. Tym razem dokupiła jeszcze białe płótno, gdyż stwierdziła, że przed zamknięciem trumny chce być tym materiałem przykryta. 

Tak jak moja mama, do śmierci przygotowywało się wiele osób. Śmieszyły mnie sytuacje, gdy ludzie pokazywali sobie „kreacje na śmierć” i miejsca na cmentarzu, gdzie będą pochowani. Widocznie byli oni z tym tematem oswojeni i godzili się na to, co ma w przeszłości nastąpić i od czego nikt nie ucieknie. Dziś trudno nam rozmawiać o śmierci. Nawet jeśli ktoś w rodzinie jest umierający, udajemy, że nic się nie dzieje, a do pochówku przygotowujemy się w wielkiej tajemnicy.

Dawniej kiedy zmarł ktoś z rodziny, wszyscy domownicy brali się do pracy. Pomagali także sąsiedzi. Umyciem zmarłego zajmowały się najczęściej najstarsze osoby w rodzinie lub najbliższe. Myły one starannie ciało, a następnie ubierały w przygotowane wcześniej stroje -  oczywiście jeżeli nie była to śmierć nagła. Gdy ubierając ciało napotkały trudności, przemawiały do zmarłego, prosząc go, by pozwolił włożyć na siebie ciuchy. Gdy zmarły był już ubrany, kładziono go na stół lub twarde łóżko, a następnie związywano nogi, ręce i szczękę. Na oczy kładziono pieniądze, aby nieboszczyk nie wypatrzył śmierci któregoś z domowników. Sznurki z nóg, rąk i szczęki rozwiązywano dopiero gdy ciało zesztywniało lub po włożeniu do trumny.

Do trumny wkładano zmarłemu rzeczy, bez których nie mógł się obejść za życia i, które będą mu niezbędne także po śmierci, np. laskę, fajkę, czapkę, książeczkę do modlenia.

Członkowie rodziny, którzy nie zajmowali się ubieraniem zmarłego, przygotowywali dom i obejście. Po stwierdzeniu zgonu zasłaniano okna i lustra, aby nieboszczyk nie pozostawił swojego odbicia. Wynoszono także sprzęty, by zrobić więcej miejsca dla przychodzących „mówić pacierza”. Trumnę ustawiano na środku, najczęściej na wprost drzwi, a za nią stawiano krzyż i kwiaty. 

Zmarły przez trzy dni leżał w domu. Cały ten czas ktoś przy nim czuwał. Mieszkańcy wsi, znajomi i krewni aż do późnego wieczora przychodzili „mówić pacierza”. Również do późna w nocy czuwali krewni i bliscy sąsiedzi. Był to czas na modlitwę, ale przede wszystkim na wspominanie zmarłego oraz opowiadanie zasłyszanych niezwykłych historii o pogrzebach, umieraniu i cudach.

Wtedy to mówiono o znakach, jakie otrzymywała rodzina tuż po śmierci jej członka. A to otworzyły się drzwi, a to coś skrzypiało. Również podczas snu zmarły przychodził, dotykał krewniaków, udzielał wskazówek, podpowiadał, gdzie ukrył pieniądze lub inne cenne rzeczy. Opowiadano także o życiu nieboszczyka.

Bliżej północy czuwający dzielili się na dwie grupy. Przy trumnie zostawały najczęściej kobiety, a do drugiego pomieszczenia przechodzili mężczyźni. Kobiety opowiadały straszne historie o duchach i zmarłych, natomiast mężczyźni, popijając alkohol, najczęściej politykowali.

Bardziej strachliwe niewiasty, po wysłuchaniu strasznych historii, nie rwały się do wyjścia. Pewnie dzięki temu opuszczały dom zmarłego grubo po północy, a często nad ranem i to koniecznie w towarzystwie pozostałych sąsiadów.

W trzecim dniu po śmierci odbywał się pogrzeb. Po obrzędzie odprawionym przez księdza w domu zmarłego następowało pożegnanie. Najstarszy z domowników w imieniu całej rodziny żegnał zmarłego. Pozostali krewni żegnali się z nim dotykając lub całując jego rękę. Następnie zabijano trumnę gwoździami i wynoszono z domu. Przy przekraczaniu progów opuszczano ją trzykrotnie, co oznaczało pożegnanie się zmarłego z domem. Przekraczając ostatni próg mówiono: „Bądźcie zdrowi”. W niektórych domach przewracano część sprzętów, aby ułatwić duszy opuszczenie domu i uchronić przed kolejnym pogrzebem.

Trumnę do kościoła i na cmentarz transportowano wozem zaprzężonym w konie. Uczestnicy pogrzebu śpiewając pieśni pogrzebowe szli w kondukcie pieszo.

Na cmentarzu najbliższa rodzina okazywała żal po nieboszczyku. Kobiety najczęściej głośno płakały i przemawiały do zmarłego. Uczestnicy pogrzebu bacznie obserwowali te zabiegi, aby następnie rozprawiać, który członek rodziny bardziej rozpaczał.

Ceremonia pogrzebu przez lata nie zmieniła się tak bardzo. Wiele czynności i zabiegów przy nieboszczyku wykonuje się tak samo. Dziś mniej czasu i uwagi poświęcamy zmarłemu, a właściwie jego rodzinie… 

Drukuj