Nie ma już tych miasteczek...

Wasze ulice, nasze kamienice – tak mawiali Żydzi w dużych miastach. Stwierdzenie to śmiało można odnieść do sytuacji panującej w Pruchniku, szczególnie przed wybuchem II wojny światowej. Mieszkańcy Pruchnika, uroczej miejscowości, gdzie każdy spacer daje możliwość obcowania z historią, nie dzielili się na Żydów, Rusinów i Polaków. Byli sąsiadami, zdarzało się, wspaniałymi przyjaciółmi. Na ulicy Długiej, Jarosławskiej, Kańczudzkiej oraz na Rynku tętniło życie. To tutaj było swego rodzaju centrum. Choć na obszarze tym znajdowały się urocze, drewniane domy, a nie kamienice, powyższe stwierdzenie - po delikatnej modyfikacji, świetnie pasuje do pruchnickiej, przedwojennej rzeczywistości.

Czas jednak mija. Wszystko ulega zmianie. Jedyne, co jest stałe, to pamięć. Właśnie wspomnienia trwają w pamięci mieszkańców. Na kartkach niniejszej książki mówią oni o tych, którzy żyli wśród nas, a których dziś już niestety nie ma. Oprócz materiału źródłowego to właśnie wspomnienia stanowią wspaniałą skarbnicę wiedzy na temat przeszłości. 

 

Janina Gardziel • wspomnienia

Życie w Pruchniku było nieodłącznie związane z Żydami. Byli oni znajomymi pruchniczan, czasem przyjaciółmi. Mieszkałam w Węgierce, jednak to w sąsiedniej miejscowości odnalazłam swoją przyjaźń – Klarę Rozental - Żydówkę. 

Klara mieszkała z rodziną w Pruchniku, w parterowym domu na ulicy Kańczudzkiej. Ich posesja była podobna do innych. Dom wyróżniał się jedynie kancelarią, gdzie pracował ojciec Klary - znany i poważany adwokat. Z jego usług korzystali również Polacy.

Wspominając Żydów nie można mówić o jakichkolwiek podziałach. Wszyscy tworzyli jedną społeczność. Razem z Klarą uczęszczałam do jednej klasy. Była bardzo dobrą i sumienną uczennicą. Pozostanie w mojej pamięci jako ciepła osoba, na której zawsze można było polegać. To z nią spędzałam popołudnia. Faktem jest, że dzieliła nas odległość, jednak dla nas nie stanowiło to problemu. Matka Klary bardzo często zapraszała mnie do nich do domu. Czułam się tam, jak u siebie. Spotkania te odbywały się zwykle po lekcjach. Odprowadzałam moją koleżankę do domu, gdyż początkowo mnie o to prosiła, a później stało się to naszym zwyczajem.

W domu Klary zawsze spotykałam się z gościnnością. Uczestniczyłam z rodziną Rozentalów w posiłkach i rozmowach. Była to rodzina bogata, dlatego nieraz miałam okazję skosztować swego rodzaju „rarytasów”, do których nie zawsze miałam dostęp we własnym domu. W wolnym czasie moja koleżanka przychodziła również do mnie. Moja rodzina darzyła Klarę wielką sympatią. Najwięcej czasu, jak już wspominałam, spędzałyśmy w szkole. Do klasy uczęszczały również inne żydowskie dzieci. Pamiętam nawet początek listy w dzienniku: Ablas, Bergiel, Bielec, Bieńko …

Przerwy mijały nam na wspólnej zabawie. Czas śniadania to moment, który wspominam chyba najmilej. Razem z koleżankami i kolegami wymienialiśmy się jedzeniem. Zauważalne było, że to Żydzi najczęściej mieli bułki. Dzielili się jednak z nami bez najmniejszych problemów. Po lekcjach często chodziliśmy na lody. Szczególnie miło wspominam jedną lodziarnię, której właścicielem był Żyd. Byłyśmy z Klarą stałymi klientkami. To moje smaki dzieciństwa.

W czasie drogi powrotnej mijałyśmy wiele sklepów, najczęściej spożywczych, obuwniczych, odzieżowych. Ich właścicielami byli oczywiście Żydzi.

 

Cecylia Smalec • wspomnienia

Dzieciństwo było dla mnie okresem burzliwym. Wszystko ze względu na czas, w jakim przyszło mi dorastać. Gdy miałam 9 lat wybuchła II wojna światowa. 

Jeżeli chodzi o społeczność żydowską to pozostały mi jedynie dobre wspomnienia. Tak jak i my byli oni mieszkańcami Pruchnika. Obok naszego domu mieściła się piekarnia, której właścicielami była rodzina Szandalów. Mieli oni również sklep spożywczy. Każdego ranka robiłam tam zakupy. Do dziś pamiętam zapach świeżego pieczywa, który im towarzyszył. 

Dobrze znałam syna i córkę państwa Szandalów. To z nimi spędzałam czas na zabawach. Kontakt z tą rodziną został zerwany, gdy miałam 12 lat. Był rok 1942 - czas, kiedy Żydzi byli w trudnej, wręcz rozpaczliwej sytuacji. Pamiętam moment, w którym rodzina Szandalów została wywieziona do Birczy, a następnie do Bełżca. Podjechał niemiecki forszpan. Żołnierze dali im jedynie 2 godziny na spakowanie się. Szandalowie przez cały czas mieli świadomość, co się z nimi stanie. Było to dla mnie głębokie przeżycie. Raz na zawsze pożegnaliśmy naszych sąsiadów.

W pamięci utkwił mi obraz Pruchnika jako miejsca, w którym to Żydzi wiedli prym. Ich przewodnictwo ujawniało się przede wszystkim w handlu. Potrafili się targować, jak nikt inny. 

O tej umiejętności świadczy, m.in. opowieść o Żydzie Frajdzie.

Osobnik nazwiskiem Frajd był właścicielem sklepu odzieżowego, słynącego z tego, że zakupiony w nim towar zawsze leżał idealnie na kliencie. Przyczyną owego stanu rzeczy był fakt, iż przymiarki odbywały się zwykle w ciemnym pomieszczeniu, którego wyposażenie stanowiło bardzo stare lustro. W przypadku, gdy odzież była za szeroka, kupiec zwężał ją rękoma, wygładzając z odpowiedniej strony. Dodatkowym atutem sprzedawcy była świetna kokieteria, którą stosował szczególnie w kontaktach z klientkami. Kiedy kobieta doszukiwała się mankamentów mówił: „Co nie leży?! Żebym ja tak na pani leżał!”

Żydzi prowadzili również drobne interesy z Polakami, od których zwykli byli kupować, np. wyroby mleczne. Sama nosiłam mleko jednemu z nich. O tym, że mieli oni status prawowitych mieszkańców Pruchnika, świadczy wiele faktów. Na rynku znajdowały się 2 bożnice. Należy zaznaczyć, że przedstawiciele obydwu religii szanowali się nawzajem. Żydzi piastowali różne urzędy, m.in.  sędziego. Byli świetnymi lekarzami, adwokatami, a z ich usług korzystali wszyscy mieszkańcy, niezależnie od narodowości. Za moich czasów w Pruchniku było 72 sklepy żydowskie, a tylko 2 polskie. 

Pamiętam również wesela żydowskie. Te różniły się znacznie od polskich. Odbywały się zwykle w ogrodzie, a para młoda ubrana była odświętnie, lecz skromnie. Panna młoda miała na sobie ciemną suknię. Ciekawym był dla mnie jeden ze zwyczajów, który polegał na tym, iż po ślubie para młoda musiała odnaleźć końskie odchody, będące gwarancją szczęścia.

 

 

Stanisław Dybisz • wspomnienia

Mój dziadek Stanisław pochodzi z Więckowic. Aktualnie mieszka w Pruchniku. Wspomnienia z lat młodości wiążą się przede wszystkim z jego miejscowością rodzinną.

Zapytany o losy Żydów popada w zadumę i zaczyna opowieść.

„W Więckowicach mieszkała jedna rodzina żydowska o nazwisku Mejlich. Ich dom nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był drewniany, podobnie jak domy innych mieszkańców. Zauważalne zaś było jego zniszczenie. Właśnie tam, w okresie wielkanocnym, polskie dzieci odbywały „Bicie Judasza” i obrzucały go błotem. Był to chyba jedyny przejaw agresji, jakiej Żydzi doświadczali od mieszkańców wioski.

Rodzina Mejlichów składała się z 7 osób – rodzice i 5 dzieci: Lejzor, Hana, Fajga, Złotka, Lipek. Niedługo po urodzeniu się najmłodszego dziecka zmarł ojciec. Mejlichowie zajmowali się i utrzymywali się z prowadzenia gospodarstwa, co jak na Żydów było dość nietypowe. Trzeba przyznać, że mieli głowę do interesów. Ujawniało się to nawet w dziecinnych zabawach. Pamiętam, jak łowiłem z Lipkiem ryby. On tę sztukę miał dużo lepiej opanowaną ode mnie. Widząc moją zazdrość zaproponował układ – on złowi dla mnie ryby, w zamian za cały kosz jabłek i gruszek. Tak zrobiłem interes dzieciństwa. Wywiązałem się z obowiązku, a rybki jak nie złowiłem sam, tak jej nie miałem. Pomimo sprytu mojego żydowskiego kolegi bardzo dobrze wspominam nasze relacje. Kolejnym dowodem żydowskiej zdolności do interesów było skupowanie owoców od Polaków. Żydzi byli tak pewni powodzenia, że płacili swego rodzaju zaliczkę już w czasie, gdy drzewa miały kwiaty. Jako pracodawcy byli skrupulatni, zwlekali z zapłatą, kiedy pracownicy nie wykonali zadania w oczekiwany sposób.

Słyszałem też o przypadkach przetrzymywania Żydów w czasie wojny. Starozakonni byli w stanie oddać wszystko, by tylko mieć szansę na przetrwanie. Najczęstszymi miejscami kryjówek były wykopane pod stodołami doły. Często miejsca te znajdowały się na odludziu. Zagrożenie było wielkie. Polacy narażali swoje życie, w zamian za co otrzymywali kosztowności, pieniądze. Jeden z gospodarzy zgodził się pomóc Żydom, lecz po pewnym czasie zrezygnował i rozkazał im opuścić miejsce kryjówki. Do takiej decyzji skłonili go sąsiedzi, którzy grozili donosem. Aby tego nie zrobili musiał im jeszcze zapłacić.

Charakterystycznym momentem był szabas. Dla mnie było to bardzo dziwne święto. Zasłaniali wtedy okna, nikogo nie wpuszczali, a przede wszystkim nic nie robili. Zdarzało się, że ktoś z wioski chodził rozpalać im w piecu.

Żydowskie dziewczyny były piękne. Pamiętam Hanę, siostrę mojego kolegi Lipki, o którym wspominałem. Miała wyraźne rysy twarzy i piękne przeszywające oczy.

Dziś mogę powiedzieć, że Żydzi byli takimi samymi mieszkańcami wioski jak my. Często pomagali pozostałym mieszkańcom, dając im możliwość zarobku, skupując od nich owoce czy produkty rolne. Były rzeczy, które nas różniły. Mam tu na myśli kulturę. Jednak elementów łączących było znacznie więcej.” 

 

Bronisława Łuc • wspomnienia

W roku wybuchu wojny miałam 16 lat, więc czasy te pamiętam dobrze. Jeżeli chodzi o Żydów, to miałam z nimi kontakt, zarówno koleżeński, jak i w charakterze pracownika. Pruchnik, choć był małą miejscowością, charakteryzował się wielokulturowością. Na ulicach można było spotkać oprócz polskich mieszkańców również Rusinów i Ukraińców, ale w największej liczbie właśnie Żydów. Zamieszkiwali oni głównie ulice: Grunwaldzką, Jarosławską, Długą i Rynek. Na dowód tego przytoczę przybliżone dane statystyczne. Ogółem Pruchnik liczył około 1500 osób, z tego Żydów było ponad 700, Polaków ponad 600, zaś Rusinów około 200.

Żydzi wiedli prym w handlu. Zajmowali się przede wszystkim sprzedażą artykułów spożywczych, żelaznych czy odzieży. Na przecięciu obecnej ulicy ks. Markiewicza i Kańczudzkiej była karczma żydowska. To tam tętniło pruchnickie życie. Jej wystrój nie wyróżniał się niczym szczególnym. Handlem zajmował się oczywiście Żyd, a jadłospis stanowił alkohol i ewentualnie jakaś zakąska. Na szynfasie (tak Żydzi mówili na ladę) znajdowała się beczka z piwem. Przewagę klienteli stanowili Polacy.

Żydzi również stanowili część uczniowskiej społeczności. Jedną z moich lepszych koleżanek była Sunia - miała piękne rude włosy. Pamiętam również imiona innych, żydowskich uczniów: Fajga, Brucha, Jankiel. Pomimo różnic religijnych nie było między mieszkańcami konfliktów. Na uwagę zasługuje fakt, że kiedy biskup czynił wizytację w kościele katolickim i spotykał rabina, błogosławił wiernych żydowskich i z szacunkiem odnosił się do Tory. 

Na rynku znajdowała się bożnica, gdzie odbywały się, np. wesela. Słyszałam o takiej sytuacji, że zakochali się w sobie Polak i Żydówka. Był to duży problem. W tej kwestii żadna z religii nie szła na kompromis. Z tego co pamiętam dziewczyna przeszła na wiarę męża, a z rodziny została wydziedziczona. 

Charakterystyczny był również pogrzeb. Znacznie różnił się od polskiego. Kiedy umierał Żyd myto go dokładnie, a przez usta i nos wtłaczano wodę, do momentu, gdy nie zostały wypłukane wszystkie pozostałości pokarmowe. Trumna wykonana była z desek, ale nie miała wieka. Przykrycie stanowił czarny materiał. Zwłoki owijane były również materiałem – białym, lnianym prześcieradłem. Do trumny wkładano czasem kłódkę, będącą symbolem zakończonego życia.

Szabas był okresem szczególnym w tradycji żydowskiej. W tym czasie Żydzi nie wykonywali jakichkolwiek prac. Potrawy przygotowywali wcześniej, a żeby zachować odpowiednią temperaturę, owijali gliniane naczynia z żywnością w materiały. O rozpalenie w piecu prosili Polaków. Spożywali charakterystyczne potrawy – mace, rosół, ryby, pieczywo, coś słodkiego. Dzielono je na trefne i koszerne. Moja mama pracowała jako służąca u Żyda.

Czas wojenny był jednak tragiczny. Rozpoczęły się prześladowania i Żydzi opuszczali Pruchnik. Kiedy razem z rodziną mieszkałam na Rynku, widziałam, jak dwóch niemieckich oficerów prowadziło dwójkę Żydów, niosących ze sobą łopaty, by wykopać sobie miejsce pochówku. Z ich zachowań można było wywnioskować, że przeczuwali, co ich czeka. 

 

Podróż za jeden uśmiech

Tak w pamięci mieszkańców Pruchnika zapisali się Żydzi. We wspomnieniach maluje się barwny obraz minionych czasów. Zauważamy, że rozmówcy wskazują na pozytywne stosunki łączące ludzi różnych wyznań i narodowości, zamieszkujących tą miejscowość przed wybuchem II wojny światowej. Mieszkańcy wspominają te same miejsca, ulice, karczmę, sklepy. Mówią o swoich sąsiadach, przyjaciołach i znajomych, wspominając historie, które niegdyś przeżyli, obchodzone wspólnie święta, a także zapomniane już dziś zwyczaje i tradycje.

Popularne jest stwierdzenie: „Historia magistra vitae” czyli „Historia nauczycielką życia”, którego słuszność potwierdza się na przykładzie powyższych opowieści. To nasi dziadkowie i pradziadkowie są skarbnicą wiedzy na temat minionych lat, są bardami snującymi opowieści o przeszłości miejsc. To oni prowadzą niemieszczące się w programach nauczania, najciekawsze lekcje historii, a swoimi opowieściami, zdjęciami i wspomnieniami, przenoszą słuchacza w inny, przedwojenny świat.

Dzięki nim, choć na chwilę możemy zatrzymać czas, wyruszyć w podróż wehikułem i udać się z Klarą do szkoły, łowić z Lipkiem ryby. Najpiękniejsze jest to, że jest to podróż za przysłowiowy jeden uśmiech.

 

Drukuj

Find the latest bookmaker offers available across all uk gambling sites - Bets.Zone - UK Gambling Websites Use our complete list of trusted and reputable operators to see at a glance the best casino, poker, sport and bingo bonuses available online.

Z Nielepkowic do Besarabii

Z Nielepkowic do Besarabii

Kapela z Pierożków

Kapela z Pierożków

Ostatni mieszkaniec Maczug

Ostatni mieszkaniec Maczug

Wesele w Zapałowie

Wesele w Zapałowie

Panie Boże błogosław w naszej pracy

Panie Boże błogosław w naszej pracy

Świąteczne zwyczaje w Szówsku

Świąteczne zwyczaje w Szówsku

Dawne pogrzeby

Dawne pogrzeby

Mateczka z Miłkowa

Mateczka z Miłkowa

Żniwa czas zacząć

Żniwa czas zacząć

Wędrówka na wschód

Wędrówka na wschód

Sieniawa mojego dzieciństwa

Sieniawa mojego dzieciństwa

Ostatni mieszkaniec Maczug

Ostatni mieszkaniec Maczug