Mateczka z Miłkowa
Łagodnie opadająca droga w kierunku północno-zachodnim prowadziła do doliny rzeczki Bech, nad którą z północy na południe rozłożyła swoje zabudowania wieś Miłków. Dziś nie ma już wsi i niewiele po niej pozostało. Czas zatarł wszystko, pozostały nazwy i wspomnienia. Przed samym Miłkowem, po prawej stronie drogi, rozpościera się około pięćdziesięcioletni las. Z opowieści ludzi wiemy, że jest to uroczysko „Mateczka”. Niektórzy uważają, że nazwa wywodzi się od matecznika, ale prawda jest zupełnie inna.
Opowiadano, że bohaterka tej opowieści urodziła się w Kamieńcu Podolskim. Życiowa droga przywiodła ją do Lwowa, gdzie zajmowała się pielęgnowaniem chorych w jednym ze szpitali. Ale widać nie takie było jej przeznaczenie. Powiadano, że usunięto ją ze zgromadzenia, inni zaś twierdzili, że sama odeszła, ale tak naprawdę to nikt nie wiedział, co było przyczyną, że pewnego dnia, zaraz po I wojnie jej nogi stanęły na miłkowskiej ziemi. Tu zamieszkała w jednej z rozpadających się chat, w pobliżu szkoły.
Schodzili się ludzie z całej wsi i przysiółków z różnymi chorobami i prosili o pomoc. Wszyscy nazywali ją - siostra Mateczka. Odwdzięczali się czym mogli, a nierzadko bywało, że nie mieli nic.
Pewnego lipcowego dnia nad Miłkowem przeszła burza. Mocny wiatr nadwątlił i tak bardzo sfatygowany dach domu Mateczki. Wkrótce potem rozeszła się wieść, że oto siostra wypytywała po innych wsiach, czy nie ma jakiego wolnego domu, aby tam mogła zamieszkać. Mateczka mieszkała sama. Ani pieniędzy ani męskiej ręki. Lepiej wyjechać i znaleźć coś innego – myślała - tak jak znalazła na kilka lat w Miłkowie. Na to jednak nie pozwolili miłkowcy.
- My siostry nigdzie nie puścimy – powiedział sołtys Michał Purgal. W ślad za takim oświadczeniem poszły i czyny. Oto w zimie wycięli kilka sosen w gromadzkim lesie, resztę dołożył książę Sapieha i na wiosnę, na gromadzkim pastwisku, zaraz koło lasu zaczęli wznosić dom. Nikogo nie trzeba było prosić ani namawiać. Do pracy szli wszyscy. Cieszyli się, że oto nareszcie mogą się odwdzięczyć swojej Mateczce. Dom był niewielki, kuchnia, pokoik i spiżarnia, ale nowy, przykryty dachówką, z błyszczącymi szybami.
Siostra jeszcze z większą gorliwością troszczyła się o wszystkich potrzebujących pomocy. Aptekarz z Oleszyc po tańszych cenach dostarczał jej niektórych lekarstw, tak więc mogła ulżyć w wielu cierpieniach. Robiła opatrunki, leczyła owrzodzenia, czyraki, których było szczególnie dużo.
I tak płynęły kolejne dni, tygodnie, miesiące... W 1939 roku Miłków znalazł się pod okupacją Sowietów, a w styczniu 1941 r. przyszedł rozkaz sowieckiej władzy o wysiedleniu wsi, bo położona była za blisko ustanowionej tu nowej granicy z Niemcami. Mateczkę wsadzono do sań i powieziono na stację w Oleszycach. Żyła z miłkowcami, przeżywała ich radości, smutki, a teraz w bydlęcym wagonie jechała na wygnanie do Besarabii. Tu kolejne zagospodarowywanie, troska o zaspokojenie podstawowych potrzeb. W Miłkowie zostawiła niektóre swoje osobiste rzeczy, ale zioła i lekarstwa wyzbierała dokładnie.
W 1944 roku Niemcy i Rumuni uciekli i przyszło kolejne sowieckie wyzwolenie. Powodów do zbytniej radości nie było. Przemieszczające się oddziały wojskowe nic nie przynosiły, a wszystkie chciały coś zabrać, czasem nawet ostatni bochenek chleba. Lato 44 roku to również susza, nieurodzaj, a co za tym idzie – głód. Czy mogło tu zabraknąć Mateczki. Opiekowała się nimi, chodziła po domach, próbowała leczyć, pocieszać, wspierać. Gdy nie było już żadnej nadziei, przygotowywała na śmierć.
W 1946 roku miłkowcy zaczęli wracać do ojczyzny. Mateczka nie pojechała z nimi, wiedziała, że nie ma ich wsi i nie zamieszkają razem, ale jak te spłoszone gołębie odfruną w różne strony. Przeżycia ostatnich lat sprawiły, że nie miała już sił, aby kolejny raz wszystko rozpoczynać od początku. Sterana trudami sama potrzebowała opieki. Zamieszkała u swego brata w Tarnopolu.
I tak ją zapamiętali wygnańcy z Miłkowa. Cichutka, grzeczna i życzliwa, rozmodlona, spiesząca z pomocą każdemu, bez różnicy kim był, jakiej był narodowości i stanu. Taka była ta ich Mateczka.
Przy leśnej drodze, w pobliżu kapliczki i pamiątkowej tablicy po mieszkańcach Miłkowa jest piękne uroczysko – nazywa się „Mateczka”.