Jolanta Kozak
Wierzenia ludności dotyczące pogrzebu i przygotowania do śmierci zawsze wywoływały mieszane uczucia. Jedni wierzyli w życie pozaziemskie, drudzy nie. Zdaniem innych dusza trafiała bezpośrednio w miejsce, gdzie jest wieczna cisza i spokój – niebo albo błąkała się bez przystani.
***
Według pani Bronisławy Szegdy - od urodzenia mieszkanki Majdanu Sieniawskiego, zwyczaje i obrzędy pogrzebowe były wszędzie podobne i bardzo przypomniały formą te dzisiejsze. Tak samo twierdzą moje dwie pozostałe rozmówczynie, tj. pani Katarzyna Siemieniak – mieszkanka Nielepkowic, urodzona 2 stycznia 1923 roku i mieszkająca w Muninie, Kazimiera Wawrzyszko. Opowieści tych trzech bardzo sympatycznych pań, pokrywają się z sobą, ale każda niesie inne emocje.
***
Człowiek przeczuwał czas, w którym będzie mu dane spotkać się z Bogiem. Wzywano wtedy koniecznie księdza z komunią. Oczekiwanie na duchownego zawsze było chwilą napięcia – a co jeśli nie zdąży? Zazwyczaj jednak przyjechał na czas. Udzielano umierającemu namaszczenie chorych. Polegało to na posmarowaniu olejkiem stóp oraz dłoni. Tym ludziom, u których sytuacja nie była aż tak bardzo groźna, po wizycie księdza i namaszczeniu, robiło się lepiej. Zawsze na łożu śmierci człowiek trzymał w jednej ręce krzyżyk, w drugiej gromnicę – opowiada pani Kazimiera, zaś pani Katarzyna dodała, że to po to, aby miał lekką śmierć. Podobną opowieść usłyszałam również od pani Bronisławy Szegdy. Ludzie z całej wioski schodzili się ze świecami i czekali na przybycie duchownego. Formowali ścieżkę do pokoju umierającego, następnie przechodzili do innego, skromnego swoim wyglądem, pokoju i śpiewali pieśni związane ze stanem przejścia.
Ze strojem trumiennym było różnie. Jedni przed śmiercią przygotowywali i chcieli sami to zrobić – mówi Kazimiera Wawrzyszko. Pani Bronisława mówi, że każdy się tylko starał aby było schludnie i czysto, ale bez butów ponieważ nie było ich tak wiele, jak teraz i każda para - nawet po zmarłym, była przydatna.
Zmarłego należało umyć wodą, gdy był jeszcze ciepły, aby łatwo można było założyć ubrania. W przeciwnym razie trzeba by je rozciąć, ubrać tylko ładnie na przód, a pod spodem upchać.
Trumnę robiło się zazwyczaj samemu - cztery sosnowe deski, szersze w „głowie”. Sąsiedzi pomagali sobie nawzajem. Zazwyczaj jednak na wsi był jeden taki chłop, co się tym trudnił i w ten sposób zarabiał na chleb. Trumny były proste, wyściełane w środku wiórkami i płótnem. Na górze wieka rysowano ołówkiem krzyż. Obszywane były one też koronkami, nawet ja to robiłam – mówi pani Kazimiera. Żyły różne zwyczaje, jednym z nich było wkładanie nieboszczykowi na wieczna drogę jego najczęściej używanych przedmiotów, np.: laskę, okulary - twierdzono, że przyda mu się to poza życiem ziemskim. Do ręki zmarłemu dawano różaniec i święty obrazek. Przed włożeniem ciała do trumny, leżało ono w ciemnej sieni lub innym pomieszczeniu. Wieko trumny było wyściełane słomą prosto spod cepa – mówi mieszkanka Majdanu lub, według pani Siemieniak – ciało leżało na zwykłym stole, na którym leżał zagłówek. W pomieszczeniach tych były zasłonięte wszystkie okna i lustra – było ciemno. Jedyną rzeczą, którą nadawano blask, były cztery gromnice, które świeciły się przy zmarłym dwie doby. Zegar przestał odmierzać czas robiło się bardzo cicho, a w około było słychać jedynie modlitwy i piękne żałobne pieśni. Pani Katarzyna Siemieniak dodatkowo wspomniała tu o nie otwieraniu drzwi, chociaż sama nie wie dlaczego. Był to przesąd, którego należało przestrzegać. Cała wieś schodziła się wieczorami na różaniec. Po modlitwach zazwyczaj były rozmowy i wspominanie zmarłego. Moje trzy rozmówczynie były w tych kwestiach raczej zgodne. Kazimiera Wawrzyszko opowiedziała o ciekawych zabobonach dotyczących śmierci. – Pod ciało dawano pieniądze. Zapytasz zapewne dlaczego? Nieboszczyk miał w niebie wykupić wszystkie swoje winy. Było jeszcze wierzenie w sowę - no wiesz, takiego ptaka, co lata w nocy! Jak ona zaśpiewała, to wiadomo było, że śmierć jest blisko. Ale musiała zawołać puć, puć! Panny i kawalerów chowano w sukniach ślubnych oraz garniturach. Wierzono, że w niebie wezmą ślub. Wyprowadzenie ciała z domu wszędzie było bardzo podobne. Trumnę obijało się o każdy próg domu. Zmarły żegnał się w ten sposób ze swoim miejscem zamieszkania, często też z domownikami. Trumnę przewożono do kościoła, a później na cmentarz. Zdarzało się też, że niosło się ją na ramionach. Wóz był też zwany wasągiem, był on zaprzęgnięty w konie. Nie miało znaczenia kto był woźnicą, lecz bywało tak, że na wsi przyjęła się jedna konkretna osoba. Na początku konduktu żałobnego ktoś z bliskiej rodziny niósł krzyż i chorągwie żałobne. Później szły dzieci, które niosły skromne wieńce wykonane z bibuły. Jeśli nieboszczykiem była panna lub kawaler, okrążało się trumnę w formie koła. Za nimi podążał ksiądz oraz najbliższa rodzina. Przez całą drogę wszyscy modlili się oraz śpiewali pieśni żałobne. We wnętrzu kościoła, duchowny odprawiał uroczystą mszę za zmarłego. Często była ona odprawiana po łacinie. Dla zmarłych dzieci msze żałobne wyglądały podobnie, lecz śpiewano wtedy pieśni, które miały być wykonywane dla nich przez całe życie, tj.: pieśni związane ze ślubem czy pierwszą komunią. Po ceremonii wszyscy uczestnicy udawali się na cmentarz, gdzie dokonywano pochówku. W ten czas, trumnę z ciałem na miejsce wiecznego odpoczynku, najczęściej niesiono na rękach. Panny nieśli kawalerowie ze wsi, kawalerów zaś panny. Złożenie ciała do grobu wiele nie różniło się od tego dzisiejszego – twierdzą moje rozmówczynie. Trumnę przed samym złożeniem do grobu ksiądz święcił i kładł na nią garść piachu, wymawiając przy tym słowa „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz” – opowiada pani Kazimiera. Po opuszczeniu trumny w dół każdy uczestnik ceremonii pogrzebowej również rzucał grudkę, w ten sposób ostatni raz żegnając się ze zmarłym. Śpiewano wtedy różne pieśni, np. „Zmarły człowiecze z Tobą się żegnamy.” Nagrobek był skromny, usypany z ziemi, na środku stał drewniany krzyż. Według Kazimiery Wawrzyszko styp później nie było, natomiast dwie pozostałe rozmówczynie twierdzą inaczej. – Zapraszano na stypy najbliższych. Nie było bogato - jak kogo było stać. Jak było pół litra to wszystko.
Pamięć o zmarłym przejawiała się w różnych formach. Starano ubierać się na czarno. W okresie świąt Bożego Narodzenia, gdy żałoba jeszcze obejmowała, nie ubierano choinki. Ludzie również zamawiali w kościele mszę za duszę zmarłego, po to aby szybciej trafił do wiecznego raju.