Zakup Opowieści...
OPOWIEŚCI JAROSŁAWSKIEGO ZASANIA
Wydanie II poprawione i rozszerzone
Wydanie II poprawione i rozszerzone
Dziś mamy 2011 r. Polska od przeszło 66 lat jest niepodległym państwem, w którym ludziom żyje się stosunkowo dobrze. Przenieśmy się do czasów sprzed wybuchu II wojny światowej i sytuacji mniejszości narodowych zamieszkujących nasz kraj, bezpośrednio w czasie jej trwania.
To jak to było z Żydami w Mołodyczu?
No, a jak było? Nabijali się z tych Żydów. Łobuzy, dzieci nasze. Kijami rzucali za nimi. To była czysta głupota. No bo co jednemu czy drugiemu taki Żyd winien? Niczemu nie był winien. Ale widzisz, taka to była dziecięca zaczepka.
Znam historię Żyda z Jarosławia, który obecnie już nie żyje. Nazywał się Zinbresztach, a kiedy mieszkał w Jarosławiu zmienił nazwisko na Ziegel. Jak większość Żydów zajmował się handlem. Mieszkał w kamienicy przy ulicy 3 Maja. Spotkałem go osobiście w Izraelu. Opowiadał, że uciekł tam przez San, kiedy Niemcy zaatakowali już Polskę. To przypadkowe spotkanie było tylko epizodem i nie wiem dokładnie, jakie były jego dalsze losy.
Wietlin w czasie wojny • Podręcznikowych słów kilka
Założony w 1387 r. Wietlin jest wsią położoną na prawym brzegu Sanu, 10 kilometrów na wschód od Jarosławia. Wybuch II wojny światowej był początkiem nowego, tragicznego rozdziału w jego historii. Od 3 września mieszkańcy Wietlina byli świadkami bombardowań przebiegającej nieopodal linii kolejowej Jarosław - Rawa Ruska, zaś pierwsze oddziały niemieckie pojawiły się tutaj już 11 września 1939 r. Pod koniec września na tereny Zasania wkroczyła Armia Czerwona. Zgodnie z postanowieniami sowiecko - niemieckiego Układu o przyjaźni i granicach z 28 września 1939 r., Wietlin znalazł się pod okupacją sowiecką.
Synagoga w Wielkich Oczach została zbudowana w 1910 r. Zaledwie pięć lat później, podczas walk I wojny światowej, została ona zniszczona. Jednak wkrótce gmina żydowska przystąpiła do odbudowy. Projekt zlecono architektowi Janowi Las – Zubrzyckiemu.
Wasze ulice, nasze kamienice – tak mawiali Żydzi w dużych miastach. Stwierdzenie to śmiało można odnieść do sytuacji panującej w Pruchniku, szczególnie przed wybuchem II wojny światowej. Mieszkańcy Pruchnika, uroczej miejscowości, gdzie każdy spacer daje możliwość obcowania z historią, nie dzielili się na Żydów, Rusinów i Polaków. Byli sąsiadami, zdarzało się, wspaniałymi przyjaciółmi. Na ulicy Długiej, Jarosławskiej, Kańczudzkiej oraz na Rynku tętniło życie. To tutaj było swego rodzaju centrum. Choć na obszarze tym znajdowały się urocze, drewniane domy, a nie kamienice, powyższe stwierdzenie - po delikatnej modyfikacji, świetnie pasuje do pruchnickiej, przedwojennej rzeczywistości.
Pełkinie to duża wieś podmiejska, położona w gminie Jarosław, na krawędzi Podgórza Rzeszowskiego i podmokłych równin Nadsania, 6 km na północny zachód od miasta. Wieś liczy około 420 gospodarstw i 2 300 mieszkańców.
Jak spędzano czas w okresie dwudziestolecia międzywojennego?
Po I wojnie światowej, zarówno dziewczęta, jak i mężczyźni śpiewali przeważnie wojskowe piosenki. We wsi były zabawy. Najczęściej organizowano je w domu ludowym. Jeszcze przed I wojną światową istniała kapela, która grała na weselach. Było tam trzech braci - jeden grał na skrzypcach, drugi miał bęben, a trzeci kontrabas. Na ul. 3 Maja w Muninie, a dokładniej w miejscu, gdzie obecnie znajduje się CPN Orlen, w nocy z 21 na 22 czerwca organizowana była Noc Kupały. Palono wówczas ogniska, śpiewano pieśni oraz wspólnie tańczono. Dziewczęta wróżyły sobie za pomocą wianków. Puszczały je na wodę i jeżeli wianek został złapany przez chłopaka, panna mogła spodziewać się szybkiego zamążpójścia. Jeżeli nie został złapany wróżyło jej to wyjscie za mąż, ale dopiero za jakiś czas. Natomiast jeśli wianek utonął, dziewczyna miała zostać starą panną. Młodzież spotykała się też nieopodal Sanu w Muninie i śpiewała rozmaite pieśni po polsku, podczas gdy po drugiej stronie rzeki Ukraińcy śpiewali w swoim języku, i z obu stron przekrzykiwano się wzajemnie w ojczystych mowach.
Przecież życie nie jest usłane różami, a Żydówki w Bystrowicach to już w zupełności.
Jakiś czwartek, jakiś wtorek… Dziecko drogie, skąd ja mam pamiętać, kiedy dokładnie to było? – mówi dziadek Staś. Cóż, 78 lat to nie byle co, ale pamięć i upór jak u osiemnastolatka. Pytam się więc dziadka, czy wie coś o Żydach na naszych terenach, a jemu historyjki lecą jak z rękawa!
Ja już mam dość! Czy nie wystarczy ci tych telefonów do mnie? Może nie będę, aż tak nowoczesny skoro mam opowiadać o czymś, co było wtedy, gdy nie wiedziałem, co to jest telefon. Teraz popatrz, mógłbym ci nawet wysłać sms-a z tą historią, ale obawiam się, że moje palce stałyby się za bardzo sztywne, bo w końcu ileż można pisać. Komunikacja werbalna jest lepsza i teraz, jak dodam jeszcze gestykulację, to w ogóle będzie genialnie, nie uważasz?
We wrześniu 1939 r. Jarosław znajdował się pod okupacją niemiecką. Okupant robił czystki wśród ludności żydowskiej, dlatego wszyscy starozakonni uciekali za rzekę San - na stronę sowiecką i tam szukali schronienia po okolicznych wioskach.
W Mołodyczu, podobnie jak w większości miast, miasteczek i wsi w całej Polsce, Żydzi zajmowali się handlem, a rodzin żydowskich było tyle, ile było karczem. No i tak im upływało życie, na tych ich interesach, aż do wybuchu II wojny światowej. Chociaż tak naprawdę Żydzi opuścili Mołodycz jeszcze przed jej wybuchem. Spakowali cały swój dobytek, jak tylko dowiedzieli się, że Niemcy rozpoczynają prześladowania. No i uciekli do jakichś wielkich miast. Ostatni Żyd opuścił Mołodycz tuż przed wybuchem wojny. Nazywał się Moszko Weinberg.
Józia przyszła na świat 16 stycznia 1925 roku w rodzinie Czemerdów w Laszkach. Jej rodzice to Michał i Anna Bawół. Swoją wieś rodzinną pamiętała jak jakieś mgielne wspomnienie, bowiem już jako dziecko wyjechała z rodzicami na wschód, w rejon Tarnopola. Wszystko to czym żyli w tym czasie rodzice było bardzo tajemnicze, niezrozumiałe i jakieś niepojęte dla małego dziecka.
Z mojego dzieciństwa najmilej pamiętam lata spędzone w nielepkowickiej szkole. Były to niezwykle ważne chwile dla każdego dziecka ze wsi, bo w szkole uczono wszystkiego. Nasi nauczyciele - pani Rolska i pan Perlak, byli ludźmi szczerze oddanymi swoim uczniom i bardzo chcieli nauczyć nas jak najwięcej.
Sieniawę pamiętam od roku 1918, gdy babka zaprowadziła mnie do prowadzonej przez tutejsze zakonnice Ochronki, spełniającej funkcję przedszkola. Ojciec, porucznik armii austriackiej był w tym czasie na wojnie. Mieszkałem z matką u dziadków, w tzw. „Czerwonej Kamienicy”, będącej siedzibą zarządu Ordynacji Czartoryskich.
Łagodnie opadająca droga w kierunku północno-zachodnim prowadziła do doliny rzeczki Bech, nad którą z północy na południe rozłożyła swoje zabudowania wieś Miłków. Dziś nie ma już wsi i niewiele po niej pozostało. Czas zatarł wszystko, pozostały nazwy i wspomnienia. Przed samym Miłkowem, po prawej stronie drogi, rozpościera się około pięćdziesięcioletni las. Z opowieści ludzi wiemy, że jest to uroczysko „Mateczka”. Niektórzy uważają, że nazwa wywodzi się od matecznika, ale prawda jest zupełnie inna.
Ten piękny zwyczaj był bardzo rozpowszechniony w większości wsi jarosławskiego Zasania, jeszcze przed drugą wojną światową był czymś zupełnie normalnym w większości parafii obydwu obrządków. Była to uroczysta procesja na zakończenie modlitw o Błogosławieństwo Boże w pracy na roli i urodzaje zwanych „krzyżowymi dniami”. Klęska nieurodzaju oznaczała głód w wielu wiejskich chatach.
Była taka wieś, nosiła nazwę: „Pierożki”. To z mapy możemy odczytać, że zabudowania tej osady położone były przy skrzyżowaniu drogi ze Starego Dzikowa do Niemstowa i Cieszanowa, z drogą prowadzącą z Nowego Dzikowa do Ułazowa. Zabudowania rozłożone były po obydwu stronach drogi, ze wschodu na zachód. Dziś pozostało po nich już niewiele śladów. Jedynie przedwojenne mapy są bezsprzecznym dowodem, że tu mieszkali, rodzili się, gospodarzyli i umierali ludzie…
Żniwa to dla rolnika okres wytężonej pracy i niezwykłej radości. Czy zawsze tak bywało? O refleksję na temat żniw zapytaliśmy przed laty Stanisława Pitacha z Szówska. Każdy gospodarz już w czerwcu często szedł w pole, aby zobaczyć jak dojrzewa zboże i jakie będą plony. Na początku lipca brało się do ręki kilka kłosów i wyłuskiwało ziarna, pocierając je w rękach. Następnie zdmuchiwało się plewy, liczyło ile jest ziarenek w kłosie, próbowało czy ziarno jest twarde. Po którymś z takich badań było wiadomo, że czas rozpocząć żniwa.
Decyzja o połączeniu się na dobre i na złe dwojga młodych ludzi zawsze była czymś bardzo ważnym. Uroczystości jakie towarzyszyły obrzędowi zawarcia związku małżeńskiego nazwano „weselem”. Każde z nich różniło się od innych. Jedno z takich wiejskich wesel miało miejsce jeszcze przed I wojną światową i bardzo mocno zapadło w pamięć mieszkanek Zapałowa.
Co kraj to obyczaj, ale kilkanaście lat temu można było powiedzieć - co wieś to inny zwyczaj. Z mojego dzieciństwa zapamiętałam dwa zwyczaje, które odbywały się w mojej rodzinnej miejscowości, a właściwie przysiółku i nie słyszałam, by coś podobnego mało miejsce w innych miejscowościach Gminy Wiązownica.
Narodziny dziecka, wesele czy pogrzeb to wydarzenia, które wzbudzały różne emocje wśród mieszkańców wsi. Towarzyszyły im czynności i zabiegi, nadzorowane przez wyspecjalizowanych w tej dziedzinie mieszkańców lub najstarszych członków rodziny. Szczególnie pilnowano zwyczajów i obrzędów pogrzebowych.