Świąteczne zwyczaje w Szówsku
Co kraj to obyczaj, ale kilkanaście lat temu można było powiedzieć - co wieś to inny zwyczaj. Z mojego dzieciństwa zapamiętałam dwa zwyczaje, które odbywały się w mojej rodzinnej miejscowości, a właściwie przysiółku i nie słyszałam, by coś podobnego mało miejsce w innych miejscowościach Gminy Wiązownica.
Pierwszy zwyczaj związany był ze świętami Bożego Narodzenia. Wtedy to po wsi biegali i straszyli ludzi przebierańcy - Śmierć i Żyd. Czasami przyłączali się do grup kolędniczych. Przed nimi niby to uciekały wszystkie dziewczyny.
Żyd i Śmierć najchętniej odwiedzali te domy, w których były panny. Gdy już weszli do środka, zaczynali swoje zabawy. Śmierć łapała wszystkich domowników swoją kosą za szyję. Żyd zaś łapał laską dziewczyny za nogi. Chętnie też całował. Całował tym chętniej, im więcej gwoździków miał powbijanych w sztuczną brodę. Całusy niesamowicie kłuły, ale śmiechu i zabawy było co niemiara. Dziewczyny łapane laską lub kosą za nogi często lądowały na słomie, którą wyścielona była podłoga.
Po tych wygłupach przebierańców należało ugościć i dać im parę groszy do skarbonki. Dopiero wtedy ruszali w dalszą drogę.
Drugi zwyczaj związany był z Wielkanocą, a dokładnie z Wielkim Czwartkiem. W tym dniu wszyscy chłopcy z przysiółka przygotowywali słomianą kukłę i ubierali ja w stare ubrania. Gdy zbliżał się wieczór, zbierali się w wyznaczonym miejscu i formowali pochód, który podążał w kierunku niedużego stawu. Idący w pochodzie chłopcy trzymali w ręku stare garnki, w które uderzali, robiąc ogromny hałas i krzyczeli : „ Judasz zdrajca, chmi rajca”. Nie wiem, co znaczyło to „chimi rajca”. Być może były to zniekształcone jakieś inne słowa, ale było to rytmiczne i dobrze im się to krzyczało. Po dotarciu nad stawek podpalali kukłę i rzucali do wody. Potem w takim samym pochodzie rozchodzili się do domów.